http://www.zagle.gumed.edu.pl      Rejsy morskie we fiordy, a także rejsy do Kopenhagi


Supermajówka 2007
27.04.2007 - 6.05.2007

Nasz sklad
Ruszamy autokarem
piątek, 27.04.2007, 8:00
Przygody naszej ekipy podczas chorwackiej wyprawy rozpoczęły się już w Polsce, skąd wyjechaliśmy drogami krajowymi. Każda podróż autokarem na rejs wiąże się z własną historią. Okazało się, iż kuchnia małego baru nie jest w stanie szybko obsłużyc trzech autokarów pełnych ludzi. Stąd przerwa wydłużyła się nieco. Pechowym daniem okazały się pierogi ruskie, które wzięte przez jednego z nas "aby zaoszczedzić czas" okazały się nie do zrealizowania w 105 minut (dalej nie czekaliśmy:-) Podczas dalszej drogi rozpoczęła się konsumpcja nieco już innego rodzaju. I czy to zasługa owej konsumpcji, złożenia podłokietnika, czy też nie zapięcia pasów podczas jazdy, w pewnym momencie w autokarze dało się słyszeć huk. I nie był to spadający w dół plecak, a kolega nurkujący głową na podłogę autokaru. Trudno w to uwierzyć, ale nic mu się nie stało. W komplecie zatem, cali i zdrowi, zostaliśmy odtransportowani do mariny.

Jacht niemaly, Oceanis 473, 14metrow
Odbieramy jacht
sobota, 28.04.2007, 16:00
Dowództwo zajęło się odbiorem jachtu. Ale jakiego jachtu... Otóż okazało się, że tak naprawdę, to można wybrać, czy wolimy pływać na jachcie Oceanis 411 (12 metrów) czy Oceanis 473 (14,5 metra!). Bez dopłaty- po prostu dlatego, że ten drugi stoi wolny. Wybór nie trwał długo. Pozostała zaś część załogi przystąpiła do przygotowania zaprowiantowania załogi na czas rejsu oraz postanowiła zwiedzić Split. Wieczorem wszyscy udali się na długi spacer po mieście. Dla kolegi Piotra okazał się on bolesny, albowiem ubrany przez niego klapek wkrótce po wyjściu zmienił swą klasę abstrakcji homeomorfizmu i nie nadawał się do noszenia, przez co kol. Piotr znakomitą część trasy przebył boso, dokładnie badając stan chorwackiego podłoża i przyglądając się wystawom zamkniętych sklepów z obuwiem. Podczas spaceru rolę naszego przewodnika na część trasy przejął czarny kot, który o dziwo zniknął nagle w jednej z bram, a wtedy naszym oczom ukazało się zbiorowisko ludności różnych narodowości, które tłoczyło się w wąskiej uliczce Splitu, popijając trunki, tańcząc i konsumując przysmaki lokalnej kuchni. Niesamowite przeżycie, aż szkoda, że nie ulegliśmy pokusie zatopienia się w ten tłum, kto wie, jak potoczyłyby się losy naszego rejsu:-)

Wchod slonca na morzu
Grota
Dubrovnik tuz przed wschodem slonca
Do Dubrovnika
niedziela, 29.04.2007, 06:00
Ze Splitu wyruszyliśmy następnego dnia około szóstej rano, za główny cel obierając Dubrovnik. Przepływając obok wyspy Brač, urządziliśmy krótki postój, podczas którego niektórzy stwierdzili po raz pierwszy, że woda w Adriatyku na przełomie kwietnia i maja jest zimna (co nie zniechęciło ich do dalszych kąpieli). Na wyspę została pontonem wysłana ekspedycja badawcza, która jednak nie odkryła niczego interesującego. Resta załogantów pozostała na jachcie, zażywając kąpieli słonecznych na dziobie.
Kolejnym miejscem postoju była zatoka przy niewielkiej wyspie Scedro. Z powodu ograniczonej pojemności pontonu, załoga udała się na brzeg w dwóch turach. Pierwsza wylądowała na bardziej cywilizowanym fragmencie wyspy i po udaniu się w jej głąb dość szybko natrafiła na ule, których postanowiła bliżej nie badać. Idąc brzegiem dotarła do restauracji i jej właściciela wraz z obsługą w jednej osobie, który był, jak sam stwierdził, największą atrakcją turystyczną wysepki, dodatkowym jego atutem była znajomość kilku polskich słów, w tym najbardziej nieoczekiwanego ? OŚMIORNICA.
Posługując wszystkimi znanymi ekipie językami obcymi, wywnioskowaliśmy, że ceny nie były niestety tak atrakcyjne i wróciliśmy do jachtu z pustymi rękami, choć i z dużą liczbą komarów fruwających nad pontonem pełnym świeżych dawców krwi.
Druga tura wybrała się na niezamieszkałą część brzegu. Wspinaczka po pokrytym suchymi krzewami zboczu zakończyła się zdobyciem szczytu wzgórza, z którego była widoczna druga zatoka. Również i tym razem na jacht przywieziono dużą porcję komarów, przez co kolację jedliśmy w zamkniętej kabinie.
Ze Scedro ruszyliśmy prosto do Dubrovnika, co oznaczało dla nas ponad 24 godziny spędzone na wodzie, podczas których jedna z wacht zaliczyła spotkanie z delfinami. Po drodze w jednym z klifów odkryliśmy dużą grotę. Po zbadaniu okazała się posiadać wewnątrz kawałek suchego lądu, na którym leżały... butelki. Nasunęło to natychmiastowe przypuszczenia, że "nasi tu byli", jednak mogły być to po prostu dary morza wyrzucone przez fale.
Gdy dopłynęliśmy do Dubrovnika, wspomagając się w ostatniej fazie silnikiem, była już późna noc. Nie przeszkodziło to zdecydowanej większości ekipy udać się na podbój Starego Miasta, które o godzinie trzeciej nad ranem wyglądało pod wieloma względami ładniej niż później za dnia, m.in. dzięki znakomitemu oświetleniu i braku szpecących widok turystów. Powróciliśmy na jacht około czwartej, aby choć przez chwilę zmrużyć oko, po nieprzespanej nocy. Nie wszyscy jednak postanowili spać tej nocy - o szóstej rano dwie wytrwałe załogantki postanowiły wybrać się na targ rybny, by tam zakupić tzw dary morza: krewetki, mule (małże) i ryby, które mieliśmy konsumować przez następne dni. Niestety nie wiedziały one, gdzie mieści się nowy targ, jak tam dotrzeć i nie przewidziały też, ze będzie nieczynny ze względu na narodowe święto, o czym zostały uświadomione przez miejscowych policjantów, dziwnie przyglądającym się im podczas spaceru o 6 rano na deptaku. Niedługo potem rozpoczęło się dzienne zwiedzanie Dubrovnika, które przyniosło nowy punkt widzenia i umożliwiło obejście Starego Miasta dokoła po murach obronnych.

Mljet
Nasz mini-brum:-)
Płyniemy na Mljet
wtorek, 1.05.2007, 16:00
Gdy późnym wieczorem dopłynęliśmy do niewielkiej miejscowości Polače na wyspie Mljet, przy kei przywitała nas obsługa jednej z tamtejszych restauracyj. Opłaty ograniczyły się do "postój jest za darmo, ale można coś zamówić". Nie chcąc źle się zachować, udaliśmy się do rzeczonej restauracji - na tle innych wyróżniała się brakiem cen w menu. Stało się to przyczyną pewnego nieporozumienia - kelner podczas wystawiania rachunku twierdził, że wymieniał inną cenę niż myśmy usłyszeli, a wobec braku pisemnego cennika nie można było tego sprawdzić. Z kolei praźródłem tego nieporozumienia mogło być mocne zróżnicowanie obsługi restauracji pod względem stopnia trzeźwości. Spór rozgorzał na tyle, że jeden z kelnerów zaprezentował nam swoją krótkofalówkę, przez którą mieliśmy rozmawiać z kapitanem portu, oraz pochwalił się wszystkimi swoimi znajomymi z całej Chorwacji i telefonem, którym mógł do nich zadzwonić. Powiedział też coś o odcinaniu nam cum, jeśli nie wyniesiemy się stamtąd w ciągu dwóch minut. Na koniec usłyszeliśmy, że wszystko to był taki "joke", i że takie joke'i są robione wszystkim turystom. Mogliśmy zostać.
Następnego dnia rozpoczęliśmy właściwą część pobytu na Mljecie, czyli zwiedzanie parku narodowego. Park był usadowiony w innej części wyspy i pewien problem stanowiło, jak się do niego dostać. Jedna z grup rozwiązała go w najprostszy sposób - wypożyczając Suzuki Vitarę (ostatni wolny Mini-brum jaki pozostał), którym mogła zjeździć wyspę wzdłuż i wszerz. Niektórzy trasę w jedną stronę pokonali pieszo, a później odkryli bezpłatne (w cenie bilety do parku) busy, którymi wrócili prosto do wioski. Inni bezpłatnych busów nie odkryli i wypożyczyli płatne rowery, którymi w obie strony pedałowali pod duże wzgórze oddzielające park od wioski.

Korcula raz jeszcze
Ruszamy na Korčulę
środa, 2.05.2007, 14:00
Za kolejny cel obraliśmy Korčulę; po drodze mieliśmy jednak przerwę, podczas której troje członków załogi odbyło chrzest morski - ślubowanie złożone srogiemu Neptunowi i nałożenie maseczki z morskich roślin. Podobno ich zapach nie był zachęcający, ale na szczęście na jachcie była lawenda.
Port w Korčuli był położony w ten sposób, że od razu po zejściu z trapu wychodziło się na ulicę w centrum miasta. Wieczór spędziliśmy na zwiedzaniu miejscowości i konsumpcji samodzielnie przyrządzonej pizzy, a niektórzy kontynuowali go rozwijając na kei stosunki polsko-niemiecko-polskie. Rano wyruszyliśmy w dalszą podróż.
Dopłynęliśmy do położonej nieopodal miejscowości Orebič, gdzie w porcie poinformowano nas o nadciągającym jugo. Odpłynęliśmy stamtąd po dwóch godzinach zwiedzania.

Targ rybny tuz przy naszej burcie
Makarska
czwartek, 3.05.2007, 22:00
Jeszcze tego samego dnia wieczorem zacumowaliśmy w Makarskiej. Miasto wydawało się niemalże wyludnione - podczas spaceru znaleźliśmy tylko jedną otwartą knajpę. Rano kontynuowaliśmy zwiedzanie, a następnie podjęliśmy próbę opuszczenia Makarskiej, jednak zaraz po odejściu od nabrzeża silnik zgasł i odmówił dalszej współpracy. Podchodzenie do kei na żaglach nie jest manewrem polecanym w przypadku jachtów pełnomorskich, ale pod dowództwem naszego kapitana został on wykonany bezbłędnie. Po zbadaniu sprawy okazało się, że podczas tankowania wody w jakiś sposób sześćdziesiąt jej litrów dostało się również do zbiornika z paliwem. Odpompowywanie jej przez mechanika nie było rzeczą przyjemną, ale umożliwiło nam skutecznie opuścić Makarskę.

Stari Hrad noca
Bol i Stari Hrad
piątek, 4.05.2007, 16:30
Stamtąd udaliśmy się w kierunku Splitu, a jako że wiało jugo, to na samym foku log wskazywał prędkości dochodzące do dziesięciu węzłów. Po drodze, w niezbyt łatwych warunkach, przeprowadziliśmy desant pontonem na półwysep Bol, nie bez problemów dobijając do cypla. Na miejscu uczestnicy wyprawy stwierdzili organoleptycznie, że rzekoma piaszczystość tamtejszej plaży jest rzeczą względną - tylko jedna osoba zabrała sandały. Wieczorem zahaczyliśmy jeszcze o niewielkie miasteczko Stari Hrad, a nad ranem dopłynęliśmy do Splitu.

Promenada w Splicie
Split
sobota, 5.05.2007, 6:00
W marinie czekało na nas jedno wąskie miejsce między dwiema luksusowymi motorówkami, w którym wolnej przestrzeni było w najlepszym razie tylko na wstawienie odbojników. Zanim zdecydowaliśmy się tam zacumować (po uprzednim obejściu mariny przez załogę wysłanego na brzeg pontonu) i zakończyliśmy manewr, była godzina piąta. Po krótkim odpoczynku spakowaliśmy się i zdaliśmy jacht. Do odjazdu autokaru mieliśmy jeszcze pół dnia, a czas ten przeznaczyliśmy głównie na zwiedzanie Splitu (tym razem w obuwiu), choć niektórzy dużą jego część przespali na ławce w parku. Powrót do Polski odbył się już bez większych problemów.

Krewetki w sosie czosnkowym
Pasta, a dla chetnych mule
I na deser warto dodać...!!!
że wyżywienie na rejsie, było dla wiekszości z nas (jeśli nie wszystkich), najlepszym jedzeniem jakie kiedykolwiek jedliśmy na jachcie. Zasługa w tym każdego z nas, gdyż każdy w mniejszym lub większym stopniu przygotowywał posiłki podczas rejsu (oczywiście zgodnie z rozpiską wacht), jednakże samo wyżywienie i zakupy doskonale rozplanował oficer wachtowy kambuza. Takiego jedzenia na jachcie jeszcze nie było. Kilka razy na rejsie, do obiadu pojawiła się zupa! (cebulowa oraz warzywna). Dania główne były również niezwykle urozmaicone, począwszy od krewetek w sosie śmietanowo-czosnkowym, przez mule z makaronem i sosem pomidorowym, po świeżą rybę z rusztu zapiekaną z ziołami. Oprócz tego były również pizze z piekarnika jachtowego (sztuk 4) oraz zapiekanki (sztuk do syta;-). Osoby o wysublimowanym guście kulinarnym mogły również spróbować naleśników z kisielem (dla tradycjonalistów była wersja z dżemem lub twarogiem), lub kanapek z nutellą i mango (dla tradycjonalistów bez mango). I CO NAJWAŻNIEJSZE. Samo gotowanie i jedzenie często odbywało się w bardzo ekstremalnych warunkach (jugo 7 w skali Beauforta w drodze), co jednak dodawało temu zadaniu dodatkowego smaczku wachcie, która aktualnie miała kambuz:-) I śmiało mogę powiedzieć, że jedzenie było lepsze niż w niejednej chorwackiej konobie. I 10 razy tańsze:-)

Krzysztof Jurewicz i załoga



Mapa



Trasa rejsu:
Split - Scedro - Dubrovnik - Polace - Korcula - Orebic - Makarska - Bol - Stari Hrad - Split
295 Mm/85 h


W rejsie udział wzięli:

Kapitan

Piotr Kanclerz

I oficer

Patrycja Komorska

II oficer

Dominik Ludwicki

III oficer

Marek Kuźbicki

oficer wachtowy kambuza

Anna Łukaszewska

załoga

Karolina Dąbrowska

załoga

Bartłomiej Dymarek

załoga

Krzysztof Jurewicz

załoga

Piotr Kamiński

załoga

Piotr Ochnicki


Zbieżność nazwisk, bądź też jakichkolwiek miejsc jest przypadkowa;)