http://www.zagle.gumed.edu.pl      Rejsy morskie we fiordy, a także rejsy do Kopenhagi



Rejs Świnoujście - Kopenhaga - Gdańsk na s/y Snoopy (4-17.09.2008)
Blog autorstwa Katarzyny Byrtek
wersja źródłowa na: Ta spravna cesta. Oczywiście jak każdy blog czyta się go od dołu:)



wtorek, 30 września 2008
bornholm - post scriptum




wtorek, 23 września 2008
skrawki
do ubrań w wersji turystycznej, ogromnych kurtek i zimna jestem jakoś przyzwyczajona. dlatego symbolem rejsu i przedmiotem niemal kultowym stały się kaloszki - castorama, 29,50. jeden z pomysłów na interes życia.

dla zainteresowanych - nie było choroby morskiej, tylko mulenie. ale gadanie, że nie muli na leżąco jest największym żeglarskim mitem. gdy któregoś dnia czytaliśmy, gotowaliśmy obiad i kawkę pomyślałam - jest dobrze.

mam za to bynajmniej nie alabastrowe dłonie (wywiane, wymoczone, wymarznięte), posiniaczone nogi i kilka kilo mniej. pływanie w ramach urlopu ma w sobie coś perwersyjnego i masochistycznego.




a miało być płasko

w drodze na wyspę przy halsowaniu dostaję ataku niecierpliwości i głupawki. dowiedzieliśmy się więc, jak wygląda legenda opowstaniu wyspy - bóg tworzył skandynawię. a na koniec zostalo mu jeszcze trochę tego, co najlepsze. tak powstał bornholm.

nie odwiedziliśmy wahlarzy klifów, na plażach nie było drinków z palemkom i wyuzdanych chłopców, nie widzieliśmy też sklepu "prawie wszystko dla większości" (oferuje m.in. styropian, biżuterię, kulki do wypełniania), ale Bornholm był i tak najmocniejszym turystycznym punktem całej wyprawy. piękna pogoda wczesnej jesieni i wyprawa rowerowa zachodnio-północnym wybrzeżem wyspy. wiatr (znowu wiatr), cudowne męczenie mięśni i przygniatająca beztroska. pięknie, pięknie, najpiękniej. tak, że aż tam wrócimy (ale nigdy, oj nigdy jachtem!). a mi pozostanie założyć fermę owiec.

 





poniedziałek, 22 września 2008
nigdy
w czwartek po pierwszej w nocy wpływamy do Gdańska. szybkie mycie, szybsze jedzenie (nie jadłam ponad dobę) i spanie na dwie godziny, w czasie których zdążył mi się przyśnić najgłupszy sen świata. na rozruszanie opowiadam go zaraz po przebudzeniu.

no właśnie. o piątej rano jest jeszcze ciemnawo, kaloszki, rękawy w góre i pucujemy. przyjeżdża armator piotrek (-jestem
dziewczyną z zasadami, nie piję piwa o 6 rano). a moje nigdy po raz kolejny staje się absurdalne. chwilę przed odjazdem okazuje się, że musimy szybko przestawić jacht. załoga na pokład, w czasie manewrów zdążyłam uprzedzić - potrzebujemy
jasnych i prostych rozkazów, bo... miewamy problem z podchodzeniem. poszło gładko. równie gładko jak wieczne odwołanie nigdy.

potem dworce, bary, kawy, milion smsów. ciągle to tu to tam.




płynąc do Gdańska

w dwa tygodnie łatwo jest zrozumieć dlaczego marynarze wymyślają tyle zabobonów. nie wpisywać portu docelowego, nie wypływać w piątek, wylać piwo dla Neptuna... morze daje wolność i morze potrzebuje pokory.

co było najpiękniejsze i co najtrudniejsze? ten odpowiedni wiatr, te odpowiednie fale, to odpowiednie słońce, popłudniowy postój (wypłynięcie z Kopenhagi), niezależność w środku miasta w porcie, trochę miłego wyoutowania i poczucie, że możemy poradzić sobie sami. najtrudniejsze jest poczucie, że musimy poradzić sobie sami. że gdybyś miała nawet ekstremalnie dość, nie powiesz - nie, ja wysiadam. nie zatrzymasz fali, nie zatrzymasz wiatru dla chwili odpoczynku. musisz dawać radę cały czas. do tego drwiąca niezależność. mamy własny środek transportu, potrzebujemy tylko hektolitry wody i kawałek żagli, wiatr. a przecież potrzebujemy wiatr odpowiedni, nieprzeginające fale.

ta niezależność zadrwiła z nas w drodze powrotnej - z Bornholmu mieliśmy wypłynąć już w czwartek wieczorem. w piątek zapowiadano sztorm, więc z portu wyszliśmy w piątek wieczorem. za wyspą zrobiło się tak nieznaszalnie, że zawróciliśmy, planując, że wypłyniemy w sobotę rano. ranek zamienił się w popołudnie, a potem długą noc i wiatr, który zamiast do Gdańska, sprowadził nas do Kołobrzegu.



w Kołobrzegu Snoopy znika. obwieszony całą swoją zawartością. i czekający na kawałek słońca. niedobitki wczasowiczów i
kuracjuszy przechodzą i patrzą ze współczuciem - ktoś chyba nawet mówi coś w stylu - musiało być ostro. cokolwiek mówią to była chyba najbardziej stresująca noc w moim życiu, o której pamiętam. wiatr, fale, środek morza. największy stres opadł, gdy adaś potwierdził: nie wrócimy, że nie ma takiej możliwości, że do przodu. a potem dwie godziny przed Kołobrzegiem, kiedy nie obudził mnie nawet silnik włączony przy wejściu do portu. odstresowujący zgon.



nie mogę nie napisać, że końcówka była dobijaniem. że sto razy pomyślalam - już nie wrócę na morze, nigdy więcej, o nie. myślałam tak po wpłynięciu do Kołobrzegu. ale potem prysznic, kilka telefonów, pizza, piwko, wspólny wieczór i perspektywa kolejnego dnia na morzu nie była już taka straszna. wypływamy w poniedziałek, żeby dostać sie we wtorek do Gdańska.

skracając przydługawą historię: przez cztery dni wnikliwie poznałam polskie wybrzeże na odcinku Kołobrzeg-Gdańsk.

tylko po rejsie można zrozumieć co znaczy radość na widok najpiękniejszej pary świata. czerwono-zielonych główek portu.

 

 





poniedziałek, 22 września 2008
gdzieś się znajdzie

może dziwne, że na tej małej przestrzeni, 24 godziny na dobę, nie zjedliśmy się wszyscy ze smakiem. że było tak pozytywnie, bezproblemowo, choć w zasadzie w ogóle się nie znaliśmy. adaś mówi, że na morze jeżdżą zwykle fajni ludzie i coś w tym jest. a może morze produkuje fajnych ludzi, bo najlepiej zgrać się robiąc coś razem, a jeszcze lepiej zgrać się przeżywając razem trudne chwile.

trochę śmiejemy się z kapitana (choć i tak uważam, że jest najfajniejszym kapitanem na świecie i jestem z niego dumna), że jeszcze musi się wyrobić. nie leci kurwami, krwiście nie krzyczy "do stu tysięcy beczek solonych śledzi", a wydając komendy mówi: czy mógłbyś proszę wybrać foka albo poproszę kogoś do stawiania żagla.

między nami zostaną hasła, cytaty i trzymane czasem w podświadomości sytuacje. tak jak "gdzieś się znajdzie" powtarzane kilka razy dziennie, gdy kolejna osoba przerzucała kolejne stosy rzeczy w malutkiej przestrzeni Snoopiego. na jachcie wszystko się znajdzie. najpóźniej ostatniego dnia.

 

Adaś - kapitan

 

Asia

 

Piotrek

 

Magda

 

Marek





Snoopy to mokry typ

czule nazywany czółenkiem jest jedynym żółtym jachtem na Bałtyku. na jeden z burt cwaniak w ciemnych okularach. całe 8 metrów 13 cm. długości, w najszerszym miejsu ma niecałe 3 metry.

jak na zdrowego psa przystało Snoopy ma zawsze mokry nosek. to w warunkach kulturalnych, mazurskich, zrelaksowanych. wrześniowy bałtyk to raczej zamoknięte jaskółki (zwane jarzębiami), mokre materace (ostatniego dnia śpimy też na dechach) i zalane (miejscami podpleśniałe) bakisty.

no i dywanik. kultowy dywanik, bo wokół niego kręciło się nasze życie. dywanik po reinkarnacji. dostał drugą szansę, kiedy jednej z lipcowych załóg ukradziono z kei oryginalny dywanik. przerażeni cenami skandynawskimi znaleźli nowy na... śmietniku. tylko trochę śmierdział, był tylko trochę brudny, był tylko niby trochę zbyt owłosiony. napisałam, że śmierdział niby tyklo trochę? wieczorne wywalanie do kokpitu i poranne upychanie go między lewą koją lodówkową, prawą rozkładaną i chińską szafeczką. i najpiękniejsza chwila najpiękniejszych zabobonów: wypieprzanie części dywanika we wzburzone fale miało uchronić nas przed zbyt porywistym wiatrem i zbyt ostrą falą. tak jak klimat gitarowy przy wypływaniu był nie - nie myślmy o tym jak było wczoraj, nie myślmy o tym, jak było.

^dziennik pokładowy

 

^bo żółty jest tylko Snoopy

 





.mile zliczy kapitan.

4.09 Świnoujście - morze
5.09 Gislövs läge koło Trelleborga (Szwecja)
6.09 Klagshamn (Szwecja)
7.09 Kopenhaga (Langelinie)
8 - 9.09 Kopenhaga (Christianshavns Kanal)
10.09 morze
11 - 12.09  Bornholm (Hasle)
13.09 Ronne (Bornholm)
14.09 morze - Kołobrzeg
15.09 morze
16.09 Łeba
17.09 Górki Zachodnie - Gdańsk

 

trasa: http://tinyurl.com/45jsvq

zdjęcia: http://picasaweb.google.com/kasia.byrtek/MorzeBaTyckie#