http://www.zagle.gumed.edu.pl      Rejsy morskie we fiordy, a także rejsy do Kopenhagi



MORDERCZY DESZCZOWY REJS NORWEGIA

9.08.2008 - 23.08.2008
Z wilgoci koi moje szczęście


Tall Ship Races Bergen
Zaloga

Prolog

Załoga: Kapitan, Depo, Mati, Stachu, ale zaraz ucieka, Marcin, Madzia, Patrycja, Zosia!

Pierwsze dni rejsu to impreza na zlocie żaglowców w Bergen. Postanowiliśmy wszyscy przylecieć w piątek (zamiast soboty) ze względu na dogodny lot. Do końca prawie liczyliśmy, że snoopy dopłynie dzień wcześniej niż zaplanowany termin. Godzina druga nad ranem, my z wielkimi bagażami, i do tego 2 wielkie kraciaste siaty jedzenia:) Gdyby nie gościnność Kasi Taborek i załogi jachtu Urania (za co dziękujemy), spalibyśmy z tym na nabrzeżu (albo szukalibyśmy hostelu o tej dzikiej porze). Oprócz tego przez pierwsze dni było też jeżdżenie wózkiem z zakupami przez pół miasta (nie mogliśmy stanąć jachtem tuż przy centrum gdzie była parada) i życie portowe:) Relacja z pierwszych dni musiała zostać ucięta, jednakże częściowo wygląda tak:

Zostało tylko 230 godzin do końca tej morskiej katorgi. Okazało się, że Norweskie niebo też jest niebieskie, a nie matowo szare:)
Nie możemy posiąść się ze szczęścia!!! Aż 2 godziny bez opadów. Dla tej chwili warto było przyjechać do Norwegii. Najpiękniejsze 2 godziny mojego marnego życia, a tym bardziej pobytu na Snoopym.
Nic dziś nie złowiliśmy:( Za to był grill w deszczu. Nie ma nic lepszego niż kiełbasa zroszona norweską deszczówką. Wszyscy myją zęby, a ja buntownik nie umyje!!!
Magda umyła (utopiła) swoją szczoteczkę do żebów w zaburtówce o konsystencji zęzówki. Odpaliliśmy ogrzewanie- przyjemne ciepełko:)

1szy nocleg za Bergen

Dobra pogoda:)

12.08.2008, wtorek
Kolejny piękny dzień się rozpoczyna. Pogoda jak zwykle nastraja pozytywnie- lekki irytujący deszczyk. Przed nami nowe doświadczenia, przygody i przeżycia. Na przykład "fiskabollar"
na obiad możemy zaliczyć do przeżyć ekstremalnych.
Zaskakująco piękny dzień:) Pogoda była aż tak ładna że postanowiliśmy wskoczyć do tej lodowatej wody:)
Zostałem bezczelnie oszukany. W Norwegii nie ma ryb. Cały dzień zarzucałem przynęty i nic! Musieliśmy na kolację jeść świnioka. Ręce od żyłki mam tak obolałe, jakbym przez cały tydzień szył na Snoopym żagle juzingiem.
Wieczorem gdy delektowaliśmy się norweskim świniokiem i polserami, kapitan uraczył nas pysznym drinkiem. Skład nie nadaje się do publikacji, aczkolwiek wszyscy tą noc przeżyli:):
Podjąłem próbę stworzenia gwizdka sygnałowego dla Snoopyego. Miał być całkowicie ekologiczny. Wykonany ze świńskiego żebra, metodami ludu pierwotnego. Efekt jest taki, że muszę go jeszcze trochę dopracować.
Coś z życia załogi. Dziewczęta osiągnęły kolejny poziom żeglarskiego doświadczenia. Sikanie z sikjanika (pomostu do sikania lub kapania sie, wystajacego z rufy) to niezapomniane przeżycie. Sam doskonale pamiętam swój pierwszy raz.

U podnóża lodowca
Górskie oko:)

13.08.2008, środa
Śniadanko na kei- jak zwykle pyszne. Trzeba się dobrze najeść bo mamy w planie atak na lodowiec.
Jak wyglądała droga na lodowiec? Najpierw asfalt- główną atrakcją była trampolina. Bawilibyśmy się pewnie cały dzień, ale przyszła jakaś stara raszpla co to znaczy? i nas przegoniła, bo to podobno zabawka dla małych dzieci! Kapitan jest chyba bardzo spragniony uczuć. Chyba potrzebna mu noc na koi rozkoszy. W akcie desperacji namiętnie pocałował śmierdzącego capa "Lepszy cap w domu, niż wróbel w garści" - cytat.
Razem z kapitanem okazaliśmy się bandą nieodpowiedzialnych chujów. No nie wiem czy chciałby o tym wiedzieć jakiś troskliwy rodzic typu tata Stacha:D Dostaliśmy nawet naganę wzrokową! Mam nadzieję, że to był pierwszy i ostatni raz. A wszystko przez brudny lodowiec- nie mogliśmy oprzeć się pokusie by go dotknąć! Nawet gdy trzeba było skakać przez rwące strumienie spod lodowca (ogólnie trzy razy ze strachu w majtki + Pani Kierowniczka chyba to widziała i dlatego się zdenerwowała).
To wszystko i tak nie zmienia faktu, że lodowiec z bliska był bardzo brudny. Tylko jego niesamowite kształty i ułożenie na skałach uratowały mu i tak już strasznie zmarźniętą dupę.
Po powrocie głodni jak wilki uraczyliśmy się zupkami chińskimi i fiskebollerami. Mimo że byliśmy głodni, a fiskebollery niedrogie, postanowiliśmy ich więcej już nie kupować:)
Pan kapitan znowu rozrabiał spirytus i wyszło mu tak jak zwykle ostro! Trzeba było jeszcze 2x rozrabiać, żeby było znośne do picia. Jak jutro nie kupimy soków na popity to zginiemy. Dobrze, że mieliśmy krówki na zagrychę. Poczciwe to cukierki.
A właśnie Magda z Zosią po kryjomu zrobiły pranie!! Oby za karę nigdy im nie wyschło. Dzisiejszy dzień był bardzo ciekawy!

Snoopy po dłuższym przelocie
Rovaer

14.08.2008, czwartek
Radujmy się kapitan ma urodziny. Wprawdzie nikt nie wie, która to jego wiosna na karku, ja podejrzewam że 42. Trzeba będzie mu dowód zabrać to się okaże.:D
Pan Kapitan swój świąteczny dzień rozpoczął od uroczystej dwójki z siurjanika. Później udał się na spoczynek. Żeby mu go uprzyjemnić wyłączyliśmy silnik i postawiliśmy żagielki. Pięknie sterowałem łódką, że o 15:00 byliśmy w jednej z większych ostoi norweskiej cywilizacji- 2 tysięcznym Leirvik. Byłem pod wrażeniem przepychu i bogactwa. Mieli supermarket, stację benzynową i 3 puby- w tym disco pub. Po zakupieniu grillpolserów, taniego łososia i ukrytego torcika dla Pana kapitana udaliśmy się z powrotem na naszą cygańską łódź. W przyportowym chińskim lokalu u chińczyka próbowałem się umyć przy wyłączonym świetle:) Po zatankowaniu paliwka mogliśmy się udać w dalszą drogę w nieznane. Kapitan na przyjęcie urodzinowe wybrał najbardziej odludną wyspę w okolicy- widocznie chciał spędzić urodziny w samotności. Nikt się temu nie dziwi, bo to wyjątkowy kawał... kapitana.
Impreza była ostra- Sophie zrobiła drinki. Wchodziły jak woda. Efektów można się domyślić. Łososia pamiętam jak przez mgłę, a szkoda bo był doskonale przyprawiony. O tym że jedliśmy tory dowiedziałem się rano. Urodziny w książęcym stylu- stoły suto zastawione jadłem, piękne księżniczki przystojni księciowie i stary kapitan.

Mostek
Skudeneshavn

15.08.2008, piątek
Poranek był ciężki, ale do tego zdążyliśmy się już przyzwyczaić. Za to pogoda była nadzwyczajnie ładna. Śmiało mogę powiedzieć- folderowa. Po długich kąpielach i obfitym śniadaniu udaliśmy się na zwiedzanie wyspy Rovaer. Gdybyśmy się śpieszyli zdążylibyśmy ją obejść w 30 minut. Ale ponieważ zaczęliśmy od małego meczyku w piłkę nożną- dziewczynki ze wspomaganiem kontra Marcin i Piotr. Niestety mecz trzeba było przerwać z powodu licznych kontuzji wśród zawodników. Kapitan o mało nie stracił jedynek, a Zosia palca u nogi.
Później doszliśmy na jakieś pole ze starym murem, a na koniec taka wisienka na trocie wspięliśmy się na najwyższy szczyt wyspy. Mimo zmęczenia nie żałowaliśmy- widok zapierał dech w piersiach. Pozwolił nam wyznaczyć teren pod budowę "biedronki".
Po drodze minęliśmy tutejszą niewiastę, która pewnie bardzo chętnie powiększyłaby pulę genową na wyspie. Niestety jej quad okazał się za szybki i nie zdążyliśmy jej zaoferować swojej pomocy.
Po ostatnim siku i małych zakupach w lokalnym sklepie z żalem w sercu opuściliśmy wyspę Rovaer. Może na starość tam wrócę, ale wtedy już z żoną nimfomanką:)
Morze pochłonęło japonkę kapitana! Wiemy już jak łowić ryby. Niestety nie zdążyliśmy sprawdzić teorii w praktyce bo z żyłki zrobił się wielki "kłaczor" [kolejna próba naprawy prysznica]
Powolutku, pomalutku, dopłynęliśmy do Skudeneshavn (czy jakość tak). Ogólnie keja fajna bo łazienka pod samym nosem z ciepłą wodą więc można bez bólu się umyć. Samo miasto wyjątkowo żywe jak na tak późną godzinę. Oczywiście w porównaniu do norweskich miast, bo w Polsce o 1:00 w nocy się dopiero imprezki rozkręcają, a nie zmywają do domu. Szybkie zwiedzanie miasta. W trakcie urządziliśmy sobie małe polowanie na królika, niestety nieskuteczne:/- na kolację znowu trzeba było się zadowolić paprykarzem. Spotkaliśmy samochód na polskich blachach (Słupsk) i to by było tyle atrakcji. Po szybkiej kolacji i kilku łykach Coli wspomaganej nietoperzem poszliśmy spać. Pamiętałem o której się kładłem i świadomie zdjąłem i odłożyłem okulary.

Lysebotn

16.08.2008, sobota
Kapitana obudził tupot białych mew. O dziwo nie było to żałosne zaburzenie zmysłów, tylko smutna rzeczywistość. Mewy wyczyściły puszkę z paprykarzem, która została na stole po wczorajszej uczcie.
Szybkie zakupy- cola i chleb. Wypływamy o godzinie 10:00. Ja jeszcze smacznie spałem. A gdy już wstałem było po śniadaniu:( Jedzenie w samotności to już nie to samo.
Wiadomość dnia!!! Nareszcie mamy jakieś branie. W sumie 4 śliczne makrele. Oficjalnie naszym jachtowym rybakiem zostaje Marcin. Snoopy powoli zamienia się w kuter rybacki. Gdzie popadnie widać rybią krew i flaki. Żal było te zwierzątka zabijać, ale w końcu nie można przerywać czegoś tak świętego jak łańcuch pokarmowy. Kiedyś i nas ktoś coś zje!
Poza tym o mało co nie utopiłbym bosaka. Udałem się ofiarnie rzucić w morską toń, niż stracić jaja. Opłaciło się, przy okazji umyłem sobie głowę:) Niestety gdy zrzuciłem przez przypadek ręcznik Marcina nie miałem już tyle szczęścia. Teraz nie dość, że neptun chodzi w super japonku, to jeszcze wyciera się super ręcznikiem. Z czego jeszcze nas ograbi?!
Teraz jest już późno i płyniemy w ciemnym fjordzie. Część załogi już śpi, a druga część kombinuje jak by się coli + bacardi rum napić ;-) Zjedliśmy makrele i były naprawdę rewelacyjne! ciężko to samo powiedzieć na temat dorsza. Nocne polaków rozmowy.

Na półce skalnej

Na jajku Kjeragbolten

Przed skokiem

18.08.2008, poniedziałek
Szybkie śniadanie i jazda łapać stopa na górę. Niestety słabe mieliśmy branie. Trzeba było pojechać autobusem- kosztował aż 85 kr - równowartość 4 piw. Pojechali na parking, a tam się okazało, że na to "jajko" to jeszcze wcale nie tak blisko!:)2-3h w jedną stronę.
Atak europy wschodniej na Kjerag! Wszędzie słychać tylko Polaków i Białorusinów!
Jajo okazało się bardzo komercyjną atrakcją- kolejka żeby sobie na nim zdjęcie zrobić. Miejsce kaźni i inicjacji. Zobaczyliśmy narodziny kolejnych norweskich obywateli. Na ich odejście trzeba było ....?
Wszyscy z powrotem- zmęczeni spać jutro dokończymy. Wracając z Kjeragu złapaliśmy stopa. Nie wiem co to było, aje chyba Ford. Na pace miał łóżko z materacem i tak udało się kolesiowi zabrać naszą 6tkę. Kierowca okazał się Basejumprezem. Z jego relacji wynika, że skoki są super- całe 15-20 sekund spadania (latania) i jakieś 1-1,5 minuty na spadochronie. Żyć nie umierać:) On stwierdził, że woli dłużej latać i wytrzymuje 30 sekund lotu i 20s na spadochronie!
Wieczorkiem wsiadamy na Snoopyego i płyniemy do Bergevik. To przy ujściu Lysefjordu. Jutro stamtąd zrobimy sobie wypad na Prekestolen.
W marinie trafiliśmy na gratisowe piwko i darmowy ciepły prysznic! Ostatni ciepły prysznic brałem w Bergen. A dziewczyny ostatni ciepły prysznic brały w jakiejś zagrzybiałej łazience zaledwie 4-5 godzin temu!
Rano udaliśmy się pieszo na Prekestolen (Pulpit Rock), które na mapie wydawało się całkiem blisko. Mimo ostrzeżeń dwóch traperów, którzy mówili, że to dobę drogi w jedną stronę. Dzięki naszym przemiłym załogantkom o uwodzicielskim spojrzeniu złapaliśmy stopa.
Podczas drogi Pani stwierdziła, że woli lecieć do Hiszpanii, niż do Tromso, w którym nigdy nie była, bo to taniej i w ogóle w Norwegii paskudna pogoda. Powiedzieliśmy, że naszą łodką banda desperatów przepłynęła z Polski do Bergen w 4 tygodnie. Pani na to: "Oh my god! So what kind of boat is this?". Dalsza droga na Prekestolen minęła w miłej atmosferze owieczej i rozmów o szukaniu przeze mnie czekoladowych kuleczek. Na szczecie ostatnia wieczerza przed moim pierwszym i ostatnim skokiem ku chwale. Profesjonalny strój SUPER WIEWIÓRKI- zapewni mi bezpieczne lądowanie u stóp półki skalnej. Ponieważ banda debili zatarasowała mi rozbieg, ograniczyłem się do pokazu na sucho. Rodzina polskich turystów na pytanie czy mogłaby nas podwieźć kawałek odpowiedziała "Witam Panie Batmanie, niestety nie mamy już wolnych miejsc". Ale i tak nie pobili dwójki francuzów (emerytów z demencją i nadciśnieniem), którzy najpierw się koło nas zatrzymali swoim pustym SUVem z przyczepą, z pytaniem czy mogą nam pomóc. Gdy zaś usłyszeli, że potrzebujemy transportu do końca drogi (jakieś 5 km) grzecznie stwierdzili, że nie mają miejsc.
W czasie drogi powrotnej, mimo że dziewczyny skakały i machały nic nie złapaliśmy. Za to zaliczyliśmy półmaraton, znaleźliśmy różowe wiadro, 1GB kartę SD i klucz płaski 11.
Tuż przed samym wypłynięciem stwierdziłem, że SNOOPY może być spragniony i trzeba go dobrze nawodnić przed długim przejściem. Tak się rozpędziłem, że mimo napełnionego zbiornika wlałem jeszcze do bakist z plecakami i moimi rzeczami oraz zęzy. Powstrzymałem się dopiero gdy zobaczyłem, że odpływa mój materac. Mój sabotaż opóźnił wypłynięcie o całe 2 godziny. Zapomniałem dodać, że pomysł przyszedł mi do głowy w czasie snu.

Remanent:)

19.08.2008, wtorek
Nocka na silniku- bez najmniejszych komplikacji. Później około południa trochę się rozbujało i rozdmuchało. Co o mały włos nie doprowadziło, że z kutra rybackiego Snoopy przekształcił nieco zabrudzony jacht morski.
Kapitan by podnieść podupadłe morale załogi, postanowił, że zatrzymamy się w Egersundzie. Dzięki temu mogliśmy upiec na grillu efekt naszych połowów- czyli 7 makreli!
Kapitan w swoich przywilejach nie miał końca, bo pozwolił nadszarpnąć resztki zapasów spirytusu.
VIVAT KAPITAN!!!
Egersund ma kilka anty-cygańskich zabezpieczeń, ale to i tak nie powstrzymało nas od zorganizowania sobie grilla pod altaną jednej z knajp mariny. Makrele smakowały wybornie, tylko ludzie idący do pracy nieco dziwnie się na nas patrzyli.

Mniam

20.08.2008, środa
Dzień napraw. Mati sabotażysta mógł się wykazać]:-> Ogólnie było nurkowanie w bakiście, poskramianie cieknącego weża i wydłużanie zęzowego węza. Nowy wąż jest szczelny, jest tylko mały tyci problem- woda, którą z siebie wypuszcza jest niezdatna do picia. Co najwyżej nadaje się do mycia makreli (ale i to słabo) i pokładu.
O 20:00 wypłynęliśmy żądni przygód. Nasze pierwotne pragnienia ostudziły pierwsze fale. Dla jednej z załogantek była to naprawdę trudna noc. Przeprawa była ciężka, ale w 50h zrobiliśmy ponad 200mil. W tym czasie umyłem zęby tylko 2 razy + miętowa guma do żucia. Inne śmierdzące punkty zostawiłem na pastwę losu. Mam tylko nadzieję, że reszta załogi się nie obraziła i nie będzie trzymać mnie na dystans. W końcu to co Kapitan wylał z chemicznej toalety pachniało trochę gorzej niż ja i na zawsze zmieniło moje pojęcie smrodu!
Zgubiłem handszpak:( jestem do niczego, nikt mnie nie lubi, a przecież to nie moja wina- byłem wtedy wyjątkowo trzeźwy.
Doprowadziłem do perfekcji mycie 7 śmierdzących punktów wg Janika. [rysunek]
Ponieważ Zosia i Patrycja pierwszy raz brały udział w morskim morderczym rejsie musiały przejść chrzest. Zadanie stały przed nimi trudne. Najpierw należało namiętnie pocałować świeżo złowioną makrelę. Kolejną próbą była wielka łyżka kisielu. Oczywiście to specjalny żeglarski kisiel przygotowany na wodzie cieśniny Skagerrak. Na koniec wierszyk i dziewczyny mogły poczuć się prawdziwymi wilczycami morskimi.
Przemilczę, że za Neptuna robił Marcin,a Konforminą w stroju kąpielowym byłem ja. Chyba mamy z Magda podobny rozmiar, tylko ja musiałbym mieć mniejszą miseczkę. Od niechcenia złapaliśmy sobie 3 makrele. Nawet duże, prawie jak te wędzone ze sklepu, tylko że nasze miały głowy. [JAK zrobił kupę. Niektórzy mówią, ze to kawa, ale ja w to nie wierzę. Każde zwierzątko ma swoje potrzeby]

Sandefjord

23.08.2008, piątek
Po morderczym przelocie zaczyna się Sandefjord. Tam już czekała następna cygańsko-warszawiacka załoga. Trochę mi ich żal- tacy pełni życia, nie wiedzą co ich czeka przez te 2 tygodnie. Wieczorkiem jak zwykle standardowo. Najpierw grill, do tego namiętny pocałunek farrisa- i nogi miękną. Próba integracji z nową załogą nie wyszła nam najlepiej, a ja tak się starałem:( Widać to zwykłe warszawiaki:-P Snoopy pobił swój kolejny rekord ładowności. W miarę komfortowych warunkach nocowało aż 11 osób razem ze swoimi bagażami. Jest to wynik godny największych śródziemnomorskich jachtów. Koja rozkoszy o mało co nie pękła w szwach. Całą noc spędziłem na lewym boku. Chyba już do końca życia będzie trochę bardziej płaski od prawego.

Trasa rejsu:
Bergen - Sunnoya - Sunndal - Rovaer - Skudeneshavn - Lysebotn - Lysefjord Marina Bergevik - Egersund - Sandefjord (Oslo Torp)
94h+52h/437 Nm


W rejsie udział wzięli:

kapitan

Piotr Kanclerz

wieszcz

Mateusz Janik

morderca ryb

Marcin Pawłowski

kierowniczka

Magda Szkulmowska

fotograf

Zosia Zuber

oficer

Patrycja Kwiatkowska



Zbieżność nazwisk, bądź też jakichkolwiek miejsc jest przypadkowa;)

Więcej zdjęc można znaleźć w galerii