http://www.zagle.gumed.edu.pl      Rejsy morskie we fiordy, a także rejsy do Kopenhagi



Rejs Gdańsk, rejs Litwa

Gdańsk - Litwa/Łotwa
8.07.2004 - 18.07.2004

Zdjęcie rodzinne
Na środku Zatoki
Wypływamy z Gdańska do Helu
czwartek, 08.07.2004, godzina 13:00
Dzień był przepiękny, słoneczny i wietrzny, w sam raz na żeglowanie. Jednak najtrudniej wyruszyć. Tak było i tym razem, gdyż formalnościom nie było końca. Choć z drugiej strony nie zajężło nam to aż tak długo, biorąc pod uwagę że Marta zajęła się papierkową robotą, a ja odbiorem jachtu. Gdy już znaleźliśmy się na "pełnej" zatoce, okazało się że wieje dość słabo. Powoli jednak zbliżaliśmy się ku celowi. Na Helu byliśmy po 17tej, czyli w sam raz by jeszcze coś zobaczyć. "Spokojnie i powoli" przybiliśmy do kei i ruszyliśmy prosto na fokarium:) Potem niezbędna okazała się kąpiel w morzu, chętnych było jedynie 2-ch śmiałków. Wieczorem był czas na grilla. Używaliśmy mojego prywatnego grilla, który jakże mały i poręczny, w sam raz mieścił się do bakisty:) Ważne też było by nie zniszczyć jego delikatnej konstrukcji obijaczami:) Po spożyciu przywiezionych z Gdańska kiełbas i wypiciu przywiezionego z Gdańska alkoholu było już zupełnie ciemno. Pomimo tego brygada specjalna (faceci+Marta) postanowiła udać się nad morze, i to nieznaną dotąd świeżką. Dzięki temu że po drodze był monopol, bez problemu, po 0,5 godzinnym błądzeniu po wydmach trafiliśmy nad morze. Tam delektując się zakupionym pysznym winem, rozważaliśmy dalsze plany rejsu (jak i poważnie debatowaliśmy:). Wrócić udało się znacznie szybciej, w sam raz aby zobaczyć wschód słońca na falochronie:)

Smile:-)
Suszymy się;-)
Wypływamy do Kłajpedy
piątek, 09.07.2004, godzina 14:00
Dość tego spania, trzeba było ruszać. Szybciutko przygotowaliśmy śniadanie, wyprysznicowaliśmy się, przeszliśmy odprawę, a już mijaliśmy "S-kę" położoną nieopodal Helu. Dzień był dobry na żeglowanie gdyby nie to że: 1. słabo wiało:) 2. ciemne chmury na horyzoncie nie wróżyły nic dobrego:) Całe szczęście z tym wiatrem nie było aż tak źle, gdyż gdy trochę odpłynęliśmy od Helu- rozwiało się. Z chmurami też, no ale za chwilę zaczęło totalnie lać. Choroba morska zaczęła też czynić pierwsze spustoszenia- pierwszy długotrwale poddał się Marcin, druga okresowo poddawała się Dorota. Ponieważ zrobiło się już dość późno, postanowiliśmy z Maćkiem skosztować wykwintnej fasolki po bretońsku. Była bardzo dobra, jednak gdy kończyłem danie była to już zupka deszczówkowo-fasolkowa:) Na chorobę morską nie polecam:) Marcie danie ponoć smakowało, niestety później trafiło do niebieskiego woreczka. Dorota nie jadła, gdyż wiedziała co się święci;) Przeczucie:) Podzieliłem nas na 3 wachty po 5 godzin. 19-24 ja z Dorota, 24-5 Marta z Dorota, 5-10 faceci. Oni też mnie obudzili rano oznajmiając, że już widać na horyzoncie Kłajpedę. Wykonali też kawał dobrej roboty rozwieszając wszystkie ciuchy na relingach po piątkowej ulewie:) Teraz pozostawało już tylko zjeść śniadanie i zgłosić wejście na ukfce.

Centrum Kłajpedy
Zasłużona strawa
Co by tu podjeść:-)
Już jesteśmy
sobota, 10.07.2004, godzina 12:00
Trochę zajęła nam odprawa graniczna, zwłaszcza że zmienił się punkt odpraw i musieliśmy go troszeczkę poszukać, pływając po porcie. Bałagan na jachcie był niemiłosierny. Jacht niczym suszarka poobwieszany ciuchami, choć nie powiem żeby mi to przeszkadzało z wejściem do portu (no, z elegancją ma to niewiele wspólnego, ale lepsze to niż mokre ciuchy). Oczywiście wszyscy bez wyjątku wzięli prysznic. W związku z nieprzyjemnym zapachem w mesie zaproponowałem wywietrzenie butów na nadbudówce. Tak też się stało. Mogliśmy wyruszać na miasto. Spytałem jeszcze bosmana jaką wódkę litewską chciałby mi polecić. On powiedział że wódki nie pije. Gdy spytałem jakie pije piwo to powiedział że też nie lubi piwa. Ale bardzo mu smakuje nasze polskie Okocim Karmi:) Jedyne co mogłem obiecać w takim momencie to przywieźć mu następnym razem:) Michał na początku twierdził, iż jest zmęczony, i nie wiem co go przekonało, ale dobrze że się wybrał z nami. Kłajpeda miasto całkiem ładne, odnowione, z sympatyczną malutką starówką i wieloma restauracyjkami. Postanowilśmy od razu spróbować litewskie lody (hmmm:) dobre jak polskie:) i dziwną podgrzewaną na ulicy bułkę z mięsem mielonym w środku. Dość dobre;) Niestety pogoda (kobieta?:) zmienną jest, i po słonecznym ranku nastało deszczowe popołudnie. Niestety nie było szans uratować naszych ciuchów i butów, nie było też szans na grilla ani jakiekolwiek spokojne przyrządzenie posiłku, więc wybraliśmy się do litewskiej restauracji:) Wybraliśmy bardzo dobre piwo i dania przeróżne. Co ciekawe wszystkie miały podobny sos, jak i skład. Nie zmienia to faktu że uczta była przednia:) To co zastaliśmy po powrocie na jacht było po prostu przykre:) Nie dość że znowu mokre ciuchy, to na dodatek jeszcze wszystki wystawione niedawno buty:) Nic to, trzeba było zapić smutki w waniliówce, niespotykana u nas aczkowiek bardzo dobra. Bardzo dobrze również pasowała do serwowanego arbuza:) Niestety wszystko co dobre szybko się kończy i musieliśmy znów lecieć do sklepu po następną. Gdy wychodziliśmy ujrzeliśmy jakichś obszczymurków kręcących się wokół jachtu. Jak się okazało po krótkiej wymianie zdań, był to litewski żołnierz, Polak, władał zrestą całkiem poprawną polszczyzną. Radził nie kręcić się po okolicy nocą, więc co szybciej udaliśmy się do sklepu. Marta jeszcze szybko ostudziła zamiary chłopaków nt. pójścia na dyskotekę i tak mając zapasy siedziliśmy z powrotem na jachcie. Co było dalej nie będę opisywał;)... Rano pukanie do drzwi, znaczy w pokład;) Była to fatalna pora, gdyż wg naszego czasu 9 rano, za wcześnie by wstawać. Byłem wściekły, to mogło oznaczać tylko kłopoty. Pewnie jakiś niemiec coś od nas chce- a przecież nic nie uszkodziliśmy poprzedniego dnia:) Był to żołnierz, który dał nam trofea! Nader miła niespodzianka. Kolejna pobudka była nieco później. Przed wypłynięciem do Juodkrante wybraliśmy się jeszcze na drugą stronę kanału do delfinarium (choć nie widzieliśmy występu delfinów), muzeum morskiego i przeuroczego skansenu (na który zresztą natrafiliśmy po drodze). Robiło się późno, czas już było wypływać.

Spaghetti girls:-)
Zachód słońca nad morzem
Wypływamy do Juodkrante
niedziela, 11.07.2004, godzina 19:30
Szybkie pożegnanie z Bosmanem, ostatnie spojrzenie na mapę (i zrobienie jej zdjęcia) i już płynęliśmy. Mogłbym tu jeszcze wspomnieć o chwilach grozy gdy przepływaliśmy pod drutami wysokiego napięcia (20.000V, a maszt taki wysoki!) oraz o spagetti z wszędobylską fasolką;) W Juodkrante przycumowaliśmy do opustoszałej przystani, poszukaliśmy ryby (żuvis pa grilas;) i kibelka po pobliskich hotelach, wybraliśmy się też nad morze (okazało się jednak to dość daleką wyprawą). Kąpały się tylko morsy;) Po powrocie spreparowaliśmy przed fajnym trawnikiem jednego z hoteli grilla, który tym razem nie smakował tak bardzo:) Nie ukrywajmy, litewska kiełbasa była beznadziejna:) Potem poszliśmy zwiedzać Juodkrante. Odkryliśmy że zbyt wiele tam jednak nie ma:) Jakoś nagle nastał świt, a Michał chciał zobaczyć napotkaną przy skraju rzeźbę. Udaliśmy się zatem za nim w las, i trafiliśmy na niesamowity szlak w kierunku morza (i z powrotem, ale bez morza), zdobiony wieloma wielkimi rzeźbami ludowymi. Skrzaty, gnomy, wiedźmy, nieznane stwory, to wszystko ujrzeliśmy. Należało jeszcze obowiązkowo odespać parę godzin:)

Nabrzeże w Juodkrante
Centrum Nidy
Wypływamy do Nidy
poniedziałek, 12.07.2004, godzina 12:00
To był piękny dzień, słoneczny i wietrzny! Zebraliśmy się dość szybko i już płynęliśmy. Niestety wiało nam prosto w gębę, a halsować cały dzień 15 mil chyba nikt nie miał ochoty. Ruszyliśmy zatem na silniku. Jak się wkrótce okazało, paliwa nie było zbyt wiele, więc postanowiliśmy szybko wrócić do Juodkrante i poszukać stacji. A o tym 2-suwie zamocowanym w achterpiku napiszę tylko, że świetnie by się nadawał do pontonu, gorzej do 10m jachtu morskiego:) Po drodze jeszcze postanowiliśmy odpocząć na chwilkę na mieliźnie w drugiej przystani (teraz już wiemy że tylko mieczówki się tam mieściły:) i już staliśmy z powrotem. Maciek, Michał i Dominika dostali bojowe zadanie- zdobyć paliwo w Juodkrante. Po godzinie domyśliliśmy się, że pojechali do Nidy po paliwo, choć liczyliśmy na to że zabiorą nas ze sobą:) Postanowiliśmy więc jechać tam sami autobusem:) O Nidzie mogę napisać tylko że to całkiem sympatyczny kurort z wieloma ośrodkami, bardzo ładną plażą (od strony morza i zalewu chyba też) i pięknym ponoć parkiem krajobrazowym z wydmami (ponoć wpisany na listę UNESCO). Aha, no i stacją benzynową;) Już po rejsie zresztą dowiedziałem się że do Juodkrante i Nidy jeżdżą ze względu na ceny głównie Niemcy. I trzeba przyznać, całkiem dużo osób dobrze mówiło tam po angielsku (na tle innych miejsc:). Przeszliśmy przez centrum, zaszliśmy na chwilę na plażę. To był piękny słoneczny dzień, fale były ogromne i gdyby nie ta diabelnie zimna woda:) Ledwo się obróciliśmy a już byliśmy z powrotem w Juodkrante i odpływaliśmy z powrotem do Kłajpedy.

Zaraz ruszamy:-)
To naprawdę mi się podoba;-)
A teraz kurs na Liepaję przez Kłajpedę
poniedziałek, 12.07.2004, godzina 18:30
Po drodze jeszcze z Michałem i Dominiką zaliczyliśmy kapiel w kole ratunkowym za burtą:) Zbliżał się zmierzch, więc nie było tak ciepło, jednak dla mnie woda była i tak o niebo cieplejsza niż z drugiej strony mierzei! Marta dzielnie płynęła na żaglach i chwilę po zmierzchu byliśmy w Kłajpedzie. Szybko zrobiliśmy pobieżne przygotowania do dalszej podróży (oczywiście w miejscu pilotki:), zaraz przeszliśmy odprawę i byliśmy na morzu. Powinienem jeszcze nadmienić o pewnym ciekawym daniu:) Podczas niedzielnego grilla Marta zadeklarowała, że zrobi zapiekanki:) Brzmi świetnie:) Chlebek, nieco jajka, ser i szynka konserwowa owinięta w sreberko:) Ponieważ nie udało się ich zjeść na grillu zostały na dzisiaj. Więc zechciała je odgrzać na patelni:) Było już ciemno. Pamiętam Marta podaje jedną na talerzu, a tu rozmoknięty chleb o niezidentyfikowanym kształcie:) Ja pytam co się stało- a ona, że pomyliła wodę z olejem, i ta jest usmażona na wodzie:) (ugotowana:). Tej nocy nie czułem się zbyt dobrze, już myślałem że choroba morska mnie złapie. Bo gdy zaczynałem się źle czuć, przypominała mi się ta zapiekanka na złość:) Całe szczerze wyszedłem z tego cało:) Jeszcze tylko nocna wachta, poranne wejście do portu i byliśmy na miejscu:)

Centrum Liepaji
Cerkiew Św. Mikołaja
Dobijamy do Liepaji
wtorek, 13.07.2004, godzina 12:00
Łotwa, zupełnie inny kraj teraz, zatem kolejna odprawa graniczna:) Po oporządzeniu się, zeszyciu tego co trzeba (między innymi banderki:) Zrobiliśmy super zakupy w centrum, niestety znów bez ryby (a przecież kolejne miasto portowe). Nasza specjalistka ds. kontaktów z miejscowymi (Dominika) poznała nas jeszcze ze starszą Panią, Polką, która nie dość że oprowadziła nas po sklepie, to jeszcze dała nam 2 ogórki, po pół dla każdego;) Grilla zrobiliśmy na fajnym trawniczku, gościł u nas na chwilkę nawet bosman. Potem wybraliśmy się do słynnej ponoć w całej Liepaji "Rock Cafe" na piwko. Nasza specjalistka ds. kontaktów z miejscowymi znów zapoznała nas z żeglarzami, finami, którym pomagała obsługiwać pralkę. Mili goście, prawnicy, jednak liczyliśmy na że postawią nam piwo;) Niestety;) Potem jeszcze bilard, cymbergaj i ranek był już jakże blisko:)
Ponieważ w Liepaji już zobaczliśmy prawie wszystko zaproponowałem wybrać się do dzielnicy Karosta, gdzie znajdowała się wielkia cerkiew i sowieckie więzenie. Poszliśmy na pieszo, i dzięki temu trafiliśmy po drodze na 0,5h drogi wśród ruin i ruder, a wreszcie i na całkiem ciekawy cmentarz. Jednej rzeczy nie mogłem nijak zrozumieć. Stoi w rzędzie parę bloków. Wszystkie identyczne. A w jednym z nich widać _nikt_ nie mieszka, powybijane szyby, rudera świecąca pustkami. Czemu tak? I czemu akurat ten, skoro wszystkie są takie same? Szliśmy jednak dalej:) Jak się okazało obracany żelazny most (według łotyszy również atrakcja turystyczna:) nad wejściem do portu wojskowego jest przez najbliższe 2 godziny obrócony, i nie da przejść, więc totalnie utknęliśmy. Całe szczęście ktoś zwęszył interes i zawiózł nas następnym mostem oddalonym o parę kilometrów. Cerkiew trzeba przyznać bardzo ładna i świetnie usytuowana, obok sypiących się ohydnych bloków. Nie daliśmy się sprowokować zaczepkom małych łotyszy z balkonu i kolejnym busem wróciliśmy do centrum:) Jeszcze w pobliskim supermarkecie postanowiliśmy wydać resztki łat (tak tak, to nie tylko plamy na krowie ale i pieniądze:), a za chwilę byliśmy już na morzu.

Jest miło, mimo ciągłych pryszniców:-)
Wypływamy z powrotem do Kłajpedy
środa, 14.07.2004, godzina 19:30
Ze względu na silny wiatr w prognozie pogody, przed wypłynięciem zmieniliśmy jeszcze żagiel na mniejszy. U nas oznaczało to zmianę gieni na foka sztormowego od nefryta! Po wypłynięciu spróbowaliśmy jeszcze zmienić go na drugiego, jednak jak się okazało to był taki sam. Tylko podziękować bosmanowi:) Pierwszą wachtę miała Marta z Dorotą. I rzeczywiście tej nocy mocno wiało. Prędkość wiatru dochodziła do 25m/s, czyli 8'Beauforta:) To już sztorm, fajnie:) Najpierw ja, siedząc na trapie, zakładając buta spadłem głową na kuchenkę gazową (bolało!:) Fatalnie bujało i co raz to na pokład wdzierały się jakieś fale. Chciałem potowarzyszyć dziewczynom, ale nie miało to większego sensu. Kładąc się spać byłem zadowolony że byłem suchy. Tylko słychać było dudnienie gdy fale rozbijały się o jacht, i chlupot wody gdy wdzierała się na pokład do dziewczyn. Spało się jednak świetnie. Gdy nadchodziła wachta chłopaków Maciek usiadł na chwilę na swojej koi (nawierznej, wyższej). Długo nie usiedział, bo gdy fala walnęła w jacht to spadł na stół na którym stałą herbata i wraz z nią wpadł do mojego śpiwora:) Już nie było tak sucho i fajnie;) Wiało bo wiało, ale za to szybko dopłynęliśmy;) W Kłajpedzie aż tak długo nie zagościliśmy (parę godzin). Dokonaliśmy szybkich przygotowań do dalszej drogi, podsuszyliśmy rzeczy, dobrze zjedliśmy i wybraliśmy się jeszcze na trochę na miasto.

Czekając na odprawę
Opalanie pod kocami:-)
No to w drogę do Polski
czwartek, 15.07.2004, godzina 23:00
Na kontrolę paszportowo-celną czekaliśmy tym razem niestety wyjątkowo długo. Oczywiście litewski jacht który przypłynął przed nami został obsłużony pierwszy. Wypływając z kanału płynęliśmy blisko przycumowanego tam wielkiego statku wycieczkowego. Patrzę w górę, a tu coś zahaczyło nam o wanty:) Patrzę jeszcze raz, a tu z tego statku z 10 metrów spada do wody jakaś wędka. Sorry;) Nastał zmrok. Ledwo wypłynęliśmy a już zaczęły się dalsze przygody:) Najpierw urwał się fał gienii. Niestety nie mieliśmy zapasowego fałą, ale całe szczęście topenanta bomu nie była nam aż tak potrzebna;) Gienia mogłaby był bardziej napięta, ale dobre i to:) Potem okazało się, że nasz akumulator jednak bardzo słabo się ładuje z silnika, i lepiej żebyśmy już nie korzystali z GPS'a:) Jeśli jeszcze dodać że przed nami płynął jakiś niezdecydowany kuter, to można uznać to za noc z przygodami:) Ranek był piękny, płynęliśmy na SSE (mogło być lepiej, mogło też być gorzej). Niestety po południu wiatr nam siadł i powoli kołysaliśmy się ku Polsce:) Dzień ogólnie zleciał na wylegiwaniu się w kojach, bądź też na pokładzie. Nocą zaczęło się już robić ciekawiej, gdyż GPS nam już siadł prawie zupełnie, i co gorsza także światła topowe (znaczy nie swieciły aż tak jak powinny:) Spora część nocy zleciała mi zatem na nawigacji z ruskich latarni, wyniki były całkiem dobre- nie zapłynęliśmy na ruskie wody terytorialne:) Od rana to samo, tylko z tą różnicą, że ujrzeliśmy horyzont. Należy jeszcze wspomnieć o znakomitym kisielu przygotowanym przez oficerową (czy tam żeglarka, zwał jak zwał:) w 3ch różnych smakach:) Do wyboru do koloru:)

Zachód słońca: plaża Hel
Dopływamy do Helu
sobota, 17.07.2004, godzina 19:00
Byliśmy już coraz bliżej Helu i coraz częściej pojawiało się pytanie. Bo skoro jacht miał być odebrany w niedzielę o 10:00 to po co mieliśmy go oddawać dziś późnym wieczorem. Krótki telefon załatwił sprawę, mogliśmy płynąć na Hel:) Szybko przesliśmy odprawę graniczną, tym razem spokojnie przybiliśmy do kei. Od razu też wybraliśmy się na miasto aby zrobić grillowo-piwne zakupy na wieczór. Konieczna też była kąpiel w morzu w ciepłej i przyjemnej wodzie. Na dodatek taniej niż w budzie na kei:) Wieczór zleciał jakoś na pożegnalnym już grillowaniu, wsponinaniu przygód oraz planowaniu już kolejnego rejsu za rok:) Jak to w żeglarkowym żywocie;)

Grand Hotel
Ruszamy na Gdańsk
niedziela, 18.07.2004, godzina 1:30
Zebraliśmy wszystkie rzeczy z kei i w głuchą noc ruszyliśmy w kierunku Gdańska. Wiało bardzo ładnie i od razu po stanie morza czuć było że jest to zatoka. Rankiem miajliśmy Grand Hotel i molo prawą burtą i ok. 8:30 port północny. Od rana zresztą praca wrzała- aby zdążyć oddać jacht na czas. Ostatni odcinek pokonaliśmy na silniku, bo halsować się do portu.

Czas kogoś wciągnąć:-)
Dobijamy do Górek
niedziela, 18.07.2004, godzina 10:00
Teraz pozostawało już tylko oddać jacht, doradzić kolejnej załodze żeby zabrali ze sobą prostownik, odebrać kaucję, zamocować fał z powrotem na topie masztu. No i pożegnać się, życząc kolejnego wspólnego rejsu za rok:) W końcu załoga była super:)

Piotr Kanclerz, IV lek

Mapać:-)
Trasa rejsu:
Górki Zachodnie - Hel - Kłajpeda - Juodkrante - Liepaja - Kłajpeda - Hel - Górki Zachodnie
387 Mm/119 h





W rejsie udział wzięli:

Kapitan

Piotr Kanclerz

I oficer

Marta Kozarzewska

II oficer

Maciej Partycki

cook

Dominika Partycka

załoga

Michał Borkowski

załoga

Dorota Korycka


Zbieżność nazwisk, bądź też jakichkolwiek miejsc jest przypadkowa;)

Więcej zdjęć można zobaczyć w galerii.
Uwaga: zdjęcią w galerii pokrywają się jedynie w nieznaczym stopniu ze zdjęciami przedstawionymi powyżej.